Teren Extreme Dun Gun i Milva

Młoda przyjechała do nas późnym wieczorem, więc od razu odesłałam ją spać, co przyjęła chyba z entuzjazmem- uznałam tak słysząc donośne chrapanie z gościnnego. Gdy wstałam rano by nakarmić konie, ona była już na nogach, niecierpliwie przebierając nogami w kuchni i usiłując zrobić sobie coś do jedzenia. Pokręciłam głową i podeszłam, by jej pomóc. I wtedy właśnie tknęła mnie myśl, by zjeść w terenie. W końcu i tak w planie miałam obchód. Zrobiłyśmy sobie mnóstwo kanapek chyba ze wszystkim co było w lodówce, w tym różne dżemy, szynki, sery, nutelle, pomidory i ogórki, dwa termosy pełne gorącej herbaty i kawy zbożowej. Zapakowałyśmy to wszystko do sakw, młoda wzięła koc i kurtkę, ja zdjęłam z wieszaka kapelusz i byłyśmy gotowe.
Wybór koni nie był specjalnie trudny- Lily od wejścia do stajni nie odstępowała Milvy, rozczesując jej sierść. Wrzuciłam reszcie koni siatki z sianem, nakarmiłam paszą treściwą i zaczęłam kompletować sprzęt do wyprawy. Gdy odczekałyśmy, aż konie zjedzą i strawią, wzięłam Duna z biegalni, młoda wyprowadziła Milvę przed stajnię i zaczęłyśmy siodłać. Oczywiście Lily nie umiała zarzucić siodła na grzbiet klaczy, jednak nie chciałam jej we wszystkim wyręczać- w jej wieku mi również nikt nie pomagał, musiałam sama znaleźć sposób. Blondynka szybko go znalazła- wspięła się o drabinkę przy stajni, odwróciła tułów i położyła siodło z padem na sennej Milvie. Zeskoczyła na dół, poprosiła klacz o opuszczenie głowy i założyła ogłowie. Sama skończyłam już dawno, więc przyglądałam się jej poczynaniom. Gdy doczepiłyśmy sakwy, wsiadłyśmy i powoli wyruszyłyśmy.

Było dość deszczowo i mgliście, jednak na szczęście było sucho. Po wyjechaniu za bramę rancza przejechałyśmy przez małą bramkę i ruszyłyśmy ochoczym kłusem przez polanę z wysoką trawą. Było to jedno z pastwisk, gdzie o tej porze roku nic się nie pasło, więc ziemia mogła odpocząć do wiosny. Spokojnie przez nie przejechałyśmy, po czym znów przeszłyśmy przez bramkę, by za nią pogalopować w dół zbocza, zaraz przy korycie rzeki. Skręciłyśmy znów w prawo, jadąc zgodnie z nurtem. W pewnym momencie zwolniłyśmy i wybrałyśmy znane nam najlepsze miejsce do przebrnięcia przez rzekę. Konie szły dość ochoczo- Dun szedł pierwszy, kompletnie niewzruszony, Milva nie za bardzo chciała moczyć nogi, ale młoda dobrze sobie poradziła. Po chwili byłyśmy już na drugim brzegu, gdzie kontynuowałyśmy galop. Wjechałyśmy na ścieżkę prowadzącą przez las, gdzie z czasem zwolniłyśmy do kłusa, by młoda złapała oddech. Zerknęłam na nią i uśmiechnęłam się.
-Wybuja cię dziś trochę, co?
Dziewczynka poprawiła się w siodle. Pokiwała tylko głową.
Gdy wyjechałyśmy z lasku, zatrzymałyśmy się przy ogrodzonej polanie, gdzie w oddali pasły się krowy. Sięgnęłam do sakwy po lornetkę by przyjrzeć się stadu. Poobserwowałam je, by sprawdzić ich formę i przeliczyłam. Wszystkie były w komplecie i nie stwierdziłam u nich żadnych ran świadczących o drapieżnikach.
-Możemy jechać dalej- powiedziałam chowając lornetkę i karząc jechać wałachowi kłusem. Wjechałyśmy na sąsiednią, nieogrodzoną polanę, gdzie chwilę znów pogalopowałyśmy i zwolniłyśmy, przekraczając stępem niebezpieczny fragment przez las, gdzie konie lubiły zeskakiwać ze skarpy do rowu. Na szczęście tym razem obyło się bez przykrych incydentów. Wjechałyśmy na kolejną ścieżkę, tym razem stępem. Z jednej strony rozciągała się ściana lasu, z drugiej rozległa, równa polana na tle wysokich, ośnieżonych szczytów.
Znów sięgnęłam po lornetkę, by przeliczyć stado. Przez chwilę wydawało mi się, że brakuje jednej sztuki, jednak chwilę później pojawiła się. Komplet, mogłyśmy jechać. Pojechałyśmy na luzie po ścieżce i skręciłyśmy na kolejną polankę, tuż za lasem. Tam rozłożyłyśmy koce i zaczęłyśmy konsumować śniadanie.
Gdy już zjadłyśmy wsiadłyśmy na konie i pojechałyśmy spokojnie w drogę powrotną.

Mogłabym trafić do domu z zamkniętymi oczami- oddałyśmy koniom wodze i pozwoliłyśmy im prowadzić. Znały drogę tak samo dobrze jak my. Jechałyśmy spokojnie stępem pogrążając się w rozmowie. O pracy, o szkole małej, o planach na przyszłość związanych z AG. Nawet się nie spostrzegłyśmy, a byłyśmy już pod stajnią, gdzie rozsiodłałyśmy konie i wypuściłyśmy je na pastwisko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz