Czułam, że cały dzień przeciekł nam przez palce- najpierw poranna interwencja przy naprawie ogrodzenia, które musiał zepsuć wypuszczony w nocą na pastwisko Slider, później ten męczący upał i konie zamknięte cały dzień w stajni. Chętnie spędziłabym ten czas na treningu, jednak nasza hala nie była wyposażona w klimę, przez co na niej też nie dało się wytrzymać. Dopiero po 20 zdecydowałam się wyjść na dwór i z radością stwierdziłam, że da się oddychać. Czym prędzej powędrowałam do stajni, gdzie zastałam Slidera nerwowo kopiącego w drzwi boksu. Gdy do niego podeszłam, okazało się, że przez cały dzień zjadł cały swój zapas siana. Załamałam ręce, nawet nie myśląc o zakładaniu mu siodła- wątpię, czy dopięłabym popręg. Jednak widząc, jak nienaturalnie chodzi po boksie z nadmiaru energii, nie mogłam odmówić mu jakiegoś treningu, bo znów w nocy rozwaliłby ogrodzenie. Weszłam do siodlarni po ogłowie z czarną, przerobiłam jakieś stare wodze na pętlę na szyję, podeszłam do niego i okiełznałam go. Wyprowadziłam ze stajni i podreptaliśmy na halę. Podeszłam do bandy i z jej pomocą wskoczyłam na jego grzbiet. Przez chwilę się poprawiałam- w końcu nie na co dzień jeździłam w krótkich spodenkach- jednak po parunastu poprawkach w końcu byliśmy gotowi. Chwyciłam wodze jedną ręką, przyznam, że dość niedbale, oddałam mu je i ruszyliśmy stępem po śladzie. Szedł bardzo energicznie i żwawo, więc nie musiałam w żaden sposób ingerować w jego tempo. Po jednym okrążeniu zmieniłam kierunek półwoltą. Na drugą stronę miał tyle samo pompy. Postanowiłam nakierować jego energię w jakimś konkretnym celu. Skróciłam wodze i wzięłam go na kontakt. Ładnie zaokrąglił swój chód, dzięki niewymuszonej energii swego zadu. Zadowolona uniosłam dłonie starając się, by uniósł trochę łopatki. Nie zrozumiał mojego polecenia, czemu się specjalnie nie zdziwiłam. Dałam mu bardzo sprzeczne sygnały. Nagle i gwałtownie kazałam mu cofać- zdziwiony nie zaangażował poprawnie zadu. Przerwałam i dałam mu kilka kroków stępa z łydką, by poprawił aktywność. Znów kazałam mu cofać, tym razem poprawnie. W tym samym momencie uniosłam wodze, by unieść jego łopatki. Nie wypadł, szedł prosto. Próba udała się, puściłam go w nagrodę zwalniając z presji i pozwalając iść na przód. Szedł ładnie i obszernie, dzięki krótszym wodzom ładnie okrągło i impulsywnie działał zadem. Przeszliśmy bez problemu w jog. Stawiał kroki z prawdziwym impetem i siłą, niósł głowę na odpowiedniej wysokości, cały luźno jednak energicznie. Nie korygowałam go, spełniał moje oczekiwania. Zmieniliśmy kierunek po przekątnej w ustawieniu. W drugą stronę miał już trochę w poważaniu okrągły chód i postanowił stąpać w rozciągnięciu jak kaczko-żyrafa. Ruchami wodzy lewa-prawa-lewa-prawa przypomniałam mu o swojej obecności. Zszedł głową w dół, zwolnił i doszliśmy do zebrania. Zadowolona puściłam mu wodze i przesunęłam uniesione dłonie do przodu. Nie zrezygnował z ustawienia, dlatego z dobrą energią przeszliśmy w narożniku do lopa. Szedł ładnie, przykładał się do tego, co robił. Pozwoliłam mu na krótszej ścianie iść jak chciał, jednak w jej połowie nakazałam mu zrobić koło. O dokładnie takiej średnicy, jakiej jest małe koło w reiningu. Niestety, nie zwolnił i szedł jak chciał, widocznie chcąc dać upust swojej energii. Wzięłam krótkie wodze i znów biegliśmy po kole, coraz bardziej je zwężając. W końcu, robiąc prawie że piruet w galopie, zrozumiał o co mi chodzi. Wyjechaliśmy po łuku w miejsce, gdzie znów zaczęliśmy koło. Szedł prawidłowo, więc przy kolejnym wykonywaniu puściłam mu wodze. Nie miałam zastrzeżeń, więc przeszliśmy dalej- na środku placu wykonaliśmy lotną. Niestety, wykonał ją z podekscytowania- a może frustracji- tak wysoko i efektownie, że pewnie nie powstydziłby się jej żaden dresażowiec.
-Za wysoko, chłopie.
Wjechaliśmy na koło, jednak w jego połowie zdecydowałam się wjechać prosto na środek. Sli aż wierzgnął z podekscytowania myśląc pewnie, że lecimy do stopu. Zdziwił się, gdy w pewnym momencie nakazałam mu robić lotne co dwa takty, niczym pingwinowi. Skoro chcesz dresażyć, to teraz dresażu, pomyślałam. Ładnie, płynnie robił lotne, więc po przejechaniu długości ujeżdżalni przebiegliśmy parę taktów i znów skierowaliśmy się na środek. Tym razem lotne co takt. Chłopakowi się spodobało, więc postanowiłam, że tym razem zrobię coś, co jemu się spodoba. Po dojechaniu do końca ściany wjechaliśmy na ślad dużego koła, gdzie przesunęłam wodze niemal po same uszy, dając dalszą łydkę. Nie trzeba go było dwa razy prosić o wyciągnięty galop. Poszedł jak torpeda z ekscytacji waląc kilka baranków i prawie wypadając z koła, jednak trzymał się go. Trzymał, bo znał drogę. Zaśmiałam się, gdy za którymś razem wybił się mocniej, robiąc prawie capriolę. Chwyciłam się pętli na szyi, by go przypadkiem nie szarpnąć, drugą ręką wciąż trzymałam przed sobą wodze. Nie karałam go, bo robił to z radości. Cały dzień nie robił nic, więc musiał się wyszaleć. Miałam rację, bo po kilku kołach już nie miał tyle energii do biegu i w końcu skupił się na tym, czy mu czegoś w międzyczasie nie kazałam. Postanowiłam coś od niego wymóc, więc zarządziłam lotną. Przyjął tę propozycję z radością, wykonując ją błyskawicznie i prawie niezauważalnie. Po kilku ładnych kołach wyczułam pod sobą jego zmęczenie, które szczególnie mi doskwierało, gdyż byłam na oklep. Nic komfortowego mieć śliskie nogi od końskiego potu, gdy się cwałuje w lekkim półsiadzie w krótkich spodenkach… Na środku wjechaliśmy na małe koło- obydwoje przyjęliśmy tę propozycję z radością. Po chwili jednak znów wjechaliśmy na duże, by wjechać na środek. Kilka kroków przed stopem kazałam mu nabrać impulsu i dopiero wysunęłam nogi w przód, mocno chwytając się pętli na szyi. Cóż, przyznam, że prawie bym się ześlizgnęła, jednak koń był dzielny. Zbyt późno się poprawiłam by wykonać rollback- stracił energię potencjalną. Zamiast tego chwyciłam krócej wodze i skupiłam na sobie jego uwagę. By odzyskać energię kazałam mu cofać. Angażował zad, więc pozwoliłam mu się zatrzymać. Odpuściłam wodze, jednak ich ruchem wymagałam jego koncetrację. Ustawiłam go i przeszliśmy w spin. Jedną ręką trzymałam wodze, drugą kurczowo trzymałam się już nawet nie pętli a po prostu jego bujnej grzywy, by przypadkiem nie spaść. Był tak szalenie szybki, że gdy skończyliśmy, wisiałam na jednym boku. A jako, że każde ćwiczenie robi się w dwie strony… Zrobiliśmy spin w drugą. Był tak samo szybki i dokładny. Pod względem tej figury nigdy nie trzeba było korygować jego tylnej nogi, bo zawsze się wokół niej okręcał. Uwielbiał się kręcić. Gdy znów się zatrzymaliśmy, musiałam się poprawiać, jednak udało się nam ruszyć z miejsca żwawym galopem. Wjechaliśmy na małe koło, po jego przejechaniu na duże. Kolejny raz wykonaliśmy stopa, tym razem postanowiłam się poprawić w międzyczasie, więc udało się nam zrobić roll back. Co prawda zbyt wysoki i dziki, bo panicznie łapiąc równowagę prawie położyłam się na jego szyi, jednak to była tylko moja wina.
Skończyliśmy na stępie. Oczywiście zanudzilibyśmy się, więc pobawiliśmy się w side passy. Gdy niczego nie schrzaniliśmy pochyliłam się i zsunęłam mu z głowy ogłowie, jadąc na nim na samej pętli na szyi. Uzdę przewiesiłam przez ramię.
-I co, luźno w pysiu?- stwierdziłam, gdy się nie przejął tym zbytnio i zaczął sobie przeżuwać. Gdy już skończyliśmy występowanie, wyjechaliśmy z hali na ciemne podwórze i wjechaliśmy do stajni. Tam odniosłam sprzęt, lekko go przeczesałam i wypuściłam na pastwisko, a sama poszłam do domu… Umyć nogi z jego sierści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz