Było wyjątkowo gorące popołudnie, więc nic dziwnego, że w głowach narodziła nam się myśl o pławieniu koni. W wyniku rozmowy z Młodą doszłyśmy do wniosku, że ciekawym pomysłem byłaby próba pławienia maluchów. Warunki ku temu sprzyjały- w najniższym nurcie rzeki było o tej porze bardzo płytko, więc kucyki z pewnością dadzą radę przejść rzekę, a nawet popływać- nurt był wyjątkowo słaby. Pełne zapału wyruszyłyśmy po konie- Młoda sprowadzała z pastwiska kuce, a ja poszłam zawołać konie. Weszłam na biegalnię po Duna i Milvę, jednak staruszka wyraźnie miała mnie gdzieś, leżąc pod drzewem w cieniu z przymkniętymi powiekami. Machnęłam ręką i zamiast niej wzięłam Montanę, która wydawała się być bardzo chętna do ruchu. Przywiązałam je przed stajnią akurat, gdy szła Młoda prowadząc daleko od siebie kuce. Spojrzała zdziwiona.
-Milva odmłodniała?
Pokręciłam głową, głaszcząc klacz po szyi.
-Milva ma gorszy dzień, pojedziesz na jej córze.
Widziałam w oczach siostry trochę lęku przed nieznanym, jednak w milczeniu skinęła głową i zaakceptowała ten fakt. Była bardzo dzielna. Podałam jej pudło ze szczotkami klaczy zaraz po tym jak przywiązała kuce z dala od siebie- ogier nie był zainteresowany koleżanką, jednak lepiej było uważać.
-Pospiesz się. Wiesz, że Montana jest dość niecierpliwa.
Skinęła głową i wzięła się do roboty.
Poszło wyjątkowo sprawnie. Poprawiłam mój słomiany kapelusz, który świetnie odbijał promienie słońca i okulary, młoda dopięła kask. Dosiadłyśmy koni na oklep i wzięłyśmy liny, każda od jednego kuca- ja wzięłam Carneya, Młoda Lizabeth. Skierowałyśmy się w kierunku wyjazdu z rancza. Jechałyśmy długo dojazdem, po czym w końcu przejechałyśmy pod szyldem z dumnym i starym napisem „Apple Garden Stud”. Dun szedł bardzo spokojnie, rozleniwiony palącym słońcem. Cieszyłam się z pomysłu jazdy na oklep ze względu na możliwość jazdy w krótkich spodenkach- wiedziałam, że później czeka nas bezwzględna kąpiel z końskiego potu i sierści, jednak nie wyobrażałam sobie jazdy w siodle i długich jeansach. Ze względu na siebie i na konie. Carney rozglądał się wokół, choć nie widział zbyt dużo znad wysokich traw, którymi zarosły pastwiska dla krów.
Zjechałyśmy na jedną ze ścieżek prowadzącą wśród wyjedzonej trawy- jeszcze do niedawna pasły się tu krowy, które zdołały wszystko wyjeść. Teraz znajdowały się po drugiej stronie naszych terenów, a później miały tu wrócić.
Słońce dopiekało, więc siłą rzeczy nie mogłyśmy się doczekać wjazdu do lasu, gdzie czekał na nas upragniony chłód. Postanowiłyśmy to troszkę przyspieszyć i ruszyć wolnym kłusem, ocierającym się o jog. Dun był go nauczony, więc udało mi się to od niego wyegzekwować, z kolei Montana miała problem z tak wolnym tempem. Na przemian ruszała normalnym kłusem i zwalniała, przytrzymywana przez Młodą. Patrzyłam na siostrę, jednak nie skarżyła się i prosiła o pomoc. W rezultacie udało jej się nieco zwolnić tempo klaczy, akurat w chwili, gdy wjeżdżaliśmy do cienia. Zwolniłyśmy do stępa, delektując się chłodem.
Przejechałyśmy powoli przez lasek, po czym wyjechałyśmy od razu na rzekę. Kuce wydawały się być zdziwione takim widokiem, szczególnie Lizabeth. Montana demonstracyjnie westchnęła, zerkając kątem oka na kuca przy jej boku.
-Dobra, Młoda…- powiedziałam, zerkając w jej stronę- Teraz trzymaj ją mocno. Montana nie zrobi nic wbrew tobie, skup się jedynie na kucce, ok?
Skinęła głową ze zdeterminowaną miną. Dałyśmy sygnał do ruszenia koniom, które zaczęły powoli iść w kierunku wody, wyciągając ku niej chrapy. Carney szybko zrozumiał, że warto podążyć za większym kolegą- po zetknięciu z wodą był zdziwiony jej niską temperaturą, jednak po chwili przyzwyczaił się i zaczął pić. Lizabeth była bardziej zdeterminowana, by nie iść za swoją koleżanką- zaparła się na brzegu i nie było na nią mocnych. Widząc to podjechałam do Montany i wręczyłam Młodej linę Carneya, a sama podjechałam do Lizabeth od tyłu, poganiając ją wodzami Duna. W ten sposób zapanowałam nad jej zadem i musiała się poddać. Weszła do wody, podnosząc wysoko nogi, jakby nie chciała się pomoczyć. Podjechałam do siostry i przejęłam ogierka. Podreptałam z chłopcami troszkę dalej- Carney na linie chciał sobie pokłusować w wodzie, był zafascynowany nowym zjawiskiem. Dun był spokojny- woda była na wysokości jego pęcin, więc nie był to szczyn jego marzeń o orzeźwiającej kąpieli. Gdy kuce zaznajomiły się z niską wodą, a Carney najchętniej zacząłby pływać, skierowaliśmy się pod prąd, w kierunku rancha. Woda powoli stawała się coraz wyższa, jednak w pewnym momencie znów jakby zwolniła swój nurt- znaleźliśmy się w ulubionym miejscu na kąpiele, gdzie woda płynęła wolniej, było jej więcej i zwykle była troszkę cieplejsza. Konie były zadowolone- Carney bez wahania wchodził bardzo głęboko, momentami próbował pływać, jednak jak na złość w miejscach, gdzie nurt był troszkę mocniejszy i go znosiło. Lizabeth chętnie się położyła w wodzie i próbowała się tarzać- gdy jej to uniemożliwiliśmy, wstała i zaczęła eksplorować to co powyżej jak i poniżej powierzchni- spodobało jej się zanurzanie całej głowy pod jej taflę.
Dun i Montana były zadowolone spacerując w zanurzeniu po stawy nadgarstkowe, choć pewnie i one chciałyby zanurzyć się po uszy. W końcu ruszyliśmy dalej, gdzie wyjście z rzeki było dość trudne dla maluchów, jednak były bardzo zdeterminowane i dały radę bez problemu. Tam jechałyśmy ścieżką prowadzącą wśród drzew naszego sadu- był upragniony cień, jak i niestety dużo much. W końcu ścieżka się skończyła, więc ruszyłyśmy utartą trasą wzdłuż ogrodzenia, gdzie nadjechałyśmy na rancho od tyłu, zwiedzając wszystkie pastwiska dla koni. Pod stajnią główną uwiązałyśmy wszystkie konie, gdzie sprawdziłyśmy ich stan- wszystkie czuły się dobrze. Dodatkowo schłodziłyśmy każdego z osobna chłodnym prysznicem i wypuściłyśmy na pastwisko- nie pilnowałyśmy tego, czy się będą tarzać, bo zwyczajnie nie miałyśmy na to ochoty. Jeśli będą brudne, to się je znów wyczyści.
Po odprowadzeniu każdego z koni popędziłyśmy do domu, ścigając się do łazienki pod prysznic. Młoda wygrała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz