Póki słońce nie zaczęło mocno prażyć, a auto Trishy pojawiło się na podjeździe, podjęłam decyzję o ostatecznym wytrenowaniu naszych koni przed spędem. Gdy dziewczyna weszła do środka, poczęstowałam ją gorącą kawą i ciastem marchewkowym, które zrobiła Mirr, po czym przedstawiłam jej plan działania. Przystała na propozycję, więc gdy skończyłyśmy się zajadać, Trish poszła po Duna na pastwisko, a ja do stajni po Rudą. Gdy weszłam do stajni, powitało mnie kilka pojedynczych rżeń, jedno kopnięcie w boks i ogólna atmosfera przeżuwania. Wiedziałam jednak, że Ruda już zjadła- jak zwykle pierwsza i gotowa do działania. Stała przy drzwiach z wiórami wplecionymi w grzywę i ogon. Widocznie znowu spała na leżąco.
Otwarłam drzwi boksu i nałożyłam na jej głowę miękki kantar. Sprawdziłam, czy to leżenie nie było aby oznaką tarzania się, jednak nie było śladów walki na wiórach, więc widocznie tylko spała. Cmoknęłam i wyprowadziłam ją spokojnie na zewnątrz, gdzie ją przywiązałam obok Duna i poszłam po cały ekwipunek. Klacz stała dość spokojnie i trochę przysypiała. Obudziła się dopiero w momencie podciągania popręgu, gdzie zrobiła kilka nerwowych kroków w tył, manifestując niezadowolenie, jednak widząc, że nie przynosi to efektu, odpuściła, dała się podprowadzić i dopiąć popręg.
Gdy wszystko było gotowe skoczyłam jeszcze do domu po czapsy do krów, których zapomniałam, po czym, już w pełnym rynsztunku, wsiadłam na Rudą i skierowałam ją na plac do jazdy. Trish wskoczyła na Duna za mną. Wkroczyłyśmy na plac, dałyśmy koniom trochę postępować na luzie i się rozciągnąć. Powietrze tego ranka było dość ostre, jednak było rześko i przyjemnie. Otaczająca wzgórze i powoli ustępująca mgła dodawała szczególnej atmosfery. Czuć było jesień.
Gdy konie trochę pochodziły, przystąpiłyśmy do jogu. Ruda była tego dnia wyjątkowo leniwa i najwyraźniej jeszcze się porządnie nie rozbudziła. Biegła bo biegła, ale miałam wrażenie, że przysypiała, bo potknęła się ze dwa razy. Dun też nie był wulkanem energii, po prostu biegł, jednak podnosił nogi wyżej niż Ruda. Po kilku okrążeniach postanowiłam ją trochę obudzić. Porobiłam z nią jakies przekątne, slalomy, zatrzymania, zawracania i inne luje muje. Zyskałam sobie jej uwagę i wydawała się być trochę bardziej rozbudzona. Gdy zaczęła się na mnie skupiać, dałam jej chwilkę odsapnięcia w stępie. Wtedy to zaczęła napierać na wędzidło i się nim bawić, ziewać i się rozglądać. Tak, była w pełni obudzona i gotowa do działania, bo zaczęła się nudzić. Zebrałam krótko wodze, wygięłam jej szyję i starałam się wyegzekwować od niej dosiadem uniesienie przodu. Gdy obniżyła i zaangażowała zad, odpusciłam i pozwoliłam jej zrobić kilka kroków na luzie. Następnie poćwiczyłam z nią wygięcia boczne w stępie. Wyszło jej, to też przyspieszyłam do jogu i zrobiłam do samo. Wyciągnęłam miękko jedną rękę w górę i w bok, dosiadem pilnując jej, by biegła po kole. Klacz wyginała się do środka dość dobrze, choć za bardzo wpadała łopatką lub czasem wyginała samą głowę. Odpuściłam i przyspieszyłam do lope. Przegalopowałam kilka kół, po czym znów zaczęłam prosić o to samo. Klacz lepiej sobie radziła w tym rytmie, to też zwolniłam do jogu i znów prosiłam. Odpowiedziała, odpuściłam i pozwoliłam jej postępować.
Następnie poćwiczyłam rollbacki, cofania i zrób kilka ćwiczeń na zad. Gdy konie były rozgrzane, wyjechałyśmy z placu i pojechałyśmy na arenę dla krów. Było tam zaledwie kilkanaście sztuk i to dość wyrośniętych, jednak nie mających tak dużego doświadczenia z końmi.
Wkroczyłyśmy na spokojnie, a konie się obudziły. Co prawda Dun do cuttingowców nie należał, jednak rozumiał o co chodzi. Z kolei Ruda była czujna i w pełni gotowa. Wjechałam w stado krów i z łatwością wyłoniłam dwie sztuki. Jedna zdążyła uciec, jednak ta druga zorientowała się za późno. Show time, czas na Rudą. Pokazałam jej wodzą, że to ta i chwyciłam się rożka. Ruda tańczyła, biegając od końca placu do końca i nie pozwalając jej dobiec do stada, jednak nie angażowała mocno zadu i reagowała za późno. Odpuściłam. Potrzeba było większej presji. Powiedziałam Trish, by przy następnej starała się wywoływać na niej presję, by chciała jak najszybciej wrócić. Sama z kolei jeszcze raz sprawdziłam jak z zadem Rudej, jednak była rozgrzana maksymalnie.
Kolejna próba. Weszłam spokojnie w stado, trzymając Rudą dość krótko, bo chciała ugryźć jedną z krów. Wyłowiłyśmy trzy i przez chwilę bawiłyśmy się z dwoma i wytworzyło się małe zamieszanie, jednak jednej udało się nas opuścić. Teraz nie zdawałam sie na Rudą w stu procentach, tylko korygowałam ją wodzą, gdy się ociągała. Jednak po kilku wskazówkach zrozumiała, że musi działać szybciej. Po kilku dobrych manewrach odpuściłam i pozwoliłam jej odpocząć. Dwa ostatnie podejścia były dobre, to też występowałyśmy konie na poprzednim placu, rozsiodłałyśmy i wypuściłyśmy na pastwisko.
Byłyśmy gotowe na spęd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz