Cieszyłyśmy się z dziewczynami, że topnieją śniegi. W końcu przeżyje się te kilka dni niedogodności w postaci pluchy, by później móc cieszyć się jazdą na świeżym powietrzu. Niestety, weekend okazał się być pogodową porażką. Podłoże ledwo radziło sobie z wchłanianiem potwornych ilości wody w postaci zasp śniegu, a do tego padał rzęsisty deszcz. Siedziałyśmy tak z kubkami herbaty z miodem, przyklejone nosami do szyb. W pewnym momencie, a było to dokładnie wtedy, gdy skończyły nam się ciastka, postanowiłam, że pora ruszyć zadek i spędzić jakoś aktywnie ten weekend. Dziewczyny spojrzały na mnie posępnie, ale w końcu musiały przyznać mi rację. Gdy szykowałyśmy się do wyjścia, Fox spojrzał na nas z góry z istną pogardą. „Co za straceńcy wychodzą z domu w taki ziąb!”- zdawało się mówić jego ironiczne spojrzenie.
Popędziłyśmy w strumieniach deszczu po dwie klacze- Milva bez problemu dała się sprowadzić, witając nas cichym rżeniem, z kolei Płotka miała ochotę chwilę pouciekać, chowając się za Dunem. Miranda jednak nie uległa i udało się jej ją sprowadzić. Zaprowadziłyśmy je na halę, gdzie je osuszyłyśmy i osiodłałyśmy. Płotka miała sporo energii, co troszkę niepokoiło Mirr, jednak kazałam jej nie rezygnować. Gdy dziewczyny były gotowe podsadziłam Młodą na grzbiet Milvy i uporałam się z Płotką i Mirr- kobyłka nie chciała ustać. Kazałam odsunąć się Mirr, wzięłam jedna pojedyńczą wodzę i zaczęłam machać nią w kierunku zadu klaczy, karząc się jej przesuwać. Skoro chciała, to mogła. Chciałam ją przekonać, że ruszanie się przed wsiadaniem nie jest fajne, bo czeka ją wtedy praca. Po chwili przestałam, a Płotka stała. Kazałam Mirr wsiadać, odsunęłam się. Ani drgnęła. Pogłaskałam ją, samej idąc na środek. Kazałam dziewczynom robić różne szlaczki, zjeżdżając na ślad tylko gdy koń jest skupiony na nich. Widocznie mnie nie zrozumiały, bo musiałam powtórzyć. Wytłumaczyłam, że pracujemy nad koncentracją od momentu wejścia na konia, gdyż wtedy gwarantujemy sobie bezpieczeństwo- nic go nie rozkojarzy i nie spłoszy się gdy obydwoje jesteśmy nierozgrzani. Przyznały mi rację i zaczęły wykonywać moje polecenie. Chwilę się przyglądałam, po czym zaczęłam ogarniać halę. Zebrałam wszystkie elementy trailowych przeszkód, co troszkę mi zeszło. Gdy układałam drągi do stępa poczułam na swojej szyi gorący podmuch i miękkie chrapy chcące sięgnąć po mój czarny kapelusz. Zaśmiałam się i jakoś niezdarnie przewróciłam na tyłek. To wywołało głośny śmiech samego jeźdźca Milvy. Lily była bardzo rozbawiona, a sama Milva przyglądała się mi z miną „O Boże, zabiłam ją?!”.
Wstałam i pogłaskałam klacz, zdejmując kapelusz i pozwalając jej go powąchać i obejrzeć z każdej strony. Gdy była już znudzona, przeżuła i ziewnęła. Położyłam jej wtedy kapelusz na potylicy, co skwitowała głośnym westchnięciem.
-Mirri! Mirri! Zobacz!- krzyknęła rozbawiona sześciolatka.
Miranda odwróciła się i zaśmiała głośno.
Gdy już się pośmiałyśmy, kazałam im spadać ćwiczyć, na co młoda pokazała mi język. Skończyłam rozkładanie drągów po czym kazałam Milvie jako pierwszej je przejechać. Lily dobrze przygotowała klacz, która cały czas miała jedno ucho w jej stronę. Ładnie przeszły, Milva uważnie podnosiła nogi. Kazałam pochwalić klacz, po czym poprosiłam Płotkę. Kobyła miała bardzo nierówny chód, zadartą głowę, rozglądała się wokół i wszystko wskazywało na to, że nie powinna w ogóle na te drągi najeżdżać, bo ich nawet nie zauważy i o ile sobie nie zrobi sobie krzywdy, to je rozwali. Gwizdnęłam i machnęłam ręką, by ją zawróciła i zatrzymała. W tym czasie kazałam Milvie kłusować i robić obszerne wolty z zejściem do dołu. Podeszłam do Płotki i kazałam Mirandzie więcej angażować dosiad.
-Nie blokuj jej na wodzach, to ostatnie co chcemy zrobić- powiedziałam, pokazując jej jaki błąd robiła z zadartymi rękami- Nie ma teraz czanki, jednak zrażona do zwykłego wędzidła tym bardziej nie da rady z curbem. A ona musi chodzić na czance, bo ma więcej niż 6 lat. Dlatego gdy cię nie słucha, zadziera łeb, nie skupia się na tobie, odpuść. Nie szarp się z nią bo z racji masy raczej nie masz szans.
-No tak- zaśmiała się.
-Dlatego gdy czujesz, że ma cię gdzieś, to trzeba jej powiedzieć „Halo! Tu siedzę!”. Robimy to tak, że unosimy wewnętrzną wodzę- nie ciągniemy do siebie, broń Boże…-chwyciłam jej rękę, demonstrując jak to zrobić. Płotkę wyraźnie to zaintrygowało-…dajesz wewnętrzną łydkę daleko, daleko za popręg, a prawą normalnie przyciskasz. Dalej, mocniej. Nie zareagowała, musisz zwiększać napięcie, aż zareaguje. Wtedy ją uczymy reakcji na najmniejszy nacisk. O, super!
Odsunęłam się, a dziewczyny zrobiły pełen obrót. Klacz była skupiona.
-Świetnie! I coś takiego masz wykonać gdy widzisz, że ma cię gdzieś.
-Jeden obrót?
-Aż zwróci na ciebie uwagę i wyraźnie odpuści ciąg do przodu.
Odsunęłam się na poprzednie miejsce, każąc znowu najechać na drągi. Zerknęłam na Milvę z Młodą, dobrze im szło. Klacz biegła rozluźniona na długich wodzach, jednak martwiły mnie ręce Lily. Milva była cierpliwa, jednak mnie tu kłuło w oczy. Skupiłam się ponownie na Płotce. Nie trzeba było klaczy przypominać piruetu- zaintrygowana drągami przeszła z gracją, pomimo swej wagi.
Pochwaliłam dziewczyny i również kazałam im zakłusować. Chwilę spędziłam na przyglądaniu się ich pracy. Płotka wyraźnie już postanowiła pracować, z kolei Milva rozluźniała się coraz bardziej.
-Łapki, młoda, łapki!- przypomniałam. Skinęła głową i postarała się je uspokoić. Troszkę pomogło.
Gdy dobrze im szło poprawiłam drągi i kazałam im najechać na nie w kłusie. Milva była tak rozluźniona, że jej kroki przypominały kroki araba na wybiegu. Wszystkie wydałyśmy okrzyk zachwycenia.
-Rewelacja, Młoda!- krzyknęłam.
Płotka już nie miała tyle wdzięku, jednak niekwestionowanie poprawnie przejechała, choć bliżej jej było do czołgu niż araba.
Pozwoliłam im odpocząć chwilę w stępie i schowałam drągi. Gdy były znów gotowe kazałam im przejść do kłusa i do galopu. Milva była bardzo chętna, toteż szybko jej poszło przejście w wyższy chód. Płotka miała problem, a raczej uściślając- Miranda była zbyt mało stanowcza. Poprosiła mnie bym za nią poszła z batem i popędziła klacz, jednak odmówiłam. Miranda miała czasem pomysły z jej starej szkółki jeździeckiej, gdzie kiedyś się uczyła. Krzyknęłam, że wtedy skupi się na mnie, nie na niej. Ma zwolnić klacz, odzyskać rytm, odetchnąć w kłusie, i zamiast dawać dziwne sygnały łydką, od których klacz będzie chciała uciec, ale nie będzie mieć energii do galopu, więc będzie musiała szybko kłusować, uspokoić łydkę i przykładać ją coraz mocniej, aż klacz zareaguje.
Skinęła głową, choć nie była zadowolona. Milvie kazałam wejść na drugi ślad, by nie przeszkadzać. Gdy Płotce udało się zagalopować, pozwoliłam zmienić kierunek Milvie przez środek.
-Mirr, niżej ręce. Luźniej, luźniej. Oddychaj, głęboki wdech. Jedziecie! Nawet ci na dobrą nogę poszła, skubana.
Dziewczyna zaśmiała się i rozluźniła co również przełożyło się na pracę Płotki, która obniżyła głowę i rozciągnęła grzbiet, dzięki czemu jej galop sprawiał wrażenie takiego wolnego i wygodnego. Idealny do pleasure.
-Świetnie, Mirr! Pleżerejszyn.
Znów się zaśmiała.
Gdy dziewczyny pobawiły się w galopie i porobiły trochę wielkich wolt uznałam, że najwyższa pora kończyć. Kazałam im zejść do kłusa i odetchnąć, by w końcu je występować. Poszło im dobrze, zrobiły postępy, szczególnie Mirr. Gdy były już gotowe rozsiodłałyśmy je, osuszyłyśmy i… Wypuściłyśmy na zabłocone pastwisko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz