Praktycznie pół dnia zajęło mi przyszykowanie się do wyjazdu- a nie miało mnie być zaledwie 4 dni! Tu zrobić porządną, nową rozpiskę karmienia tak, żeby ten tępy matoł nie miał problemu z interpretacją, zrobić pełno notatek i zostawić całą książkę adresową „W RAZIE CZEGO”, no i w końcu spakować ubrania i sprzęt Guna. I w końcu samego ogiera.
Widząc, że zabieramy jego rzeczy, z podekscytowania zaczął uderzać kopytem o drzwi boksu, machając energicznie głową. Gdy byłam już gotowa, uściskałam wszystkich, bez problemu załadowałam ogiera do przyczepy i wyjechałam. Oczywiście po chwili okazało się, że zapomniałam swoich toreb, więc musiałam po nie wrócić xc. Znów wszystkich wyściskałam, zarobiłam kopniaka w tyłek od Ericka, i wyjechałam.
Droga do Cheltenham była dość długa, jednak późnym wieczorem byłam już na miejscu. Zostawiłam koniowóz i z pomocą obsługi udało mi się zaprowadzić ogiera do boksu. Tam szybka kontrola stanu konia, wypełnienie tabelki z zaleceniami żywieniowymi i zostawienie paszy, po czym zameldowanie się w hotelu i zostanie tam aż do świtu.
Nad ranem szybko przyszykowałam się, ubrałam ciepło, założyłam kapelusz i pomaszerowałam do stajni. Tam odebrałam telefon od Janet, że wkrótce przyjedzie i mam zacząć bez niej, po czym się rozłączyła. Westchnęłam i zaczęłam siodłać ogiera. Zacząć trening konia wyścigowego? Dostać komendę od podwładnej? Takie rzeczy tylko u nas.
Gdy Gun był gotowy, wyprowadziłam go z boksu. Był podjarany i napierał na wędzidło. Nie chcąc go niepotrzebnie szarpać, zataczałam z nim koła, dopóki nie postanawiał się uspokoić. Byłam tym tak zaaferowana, że nie zauważyłam, gdy zbliżyła się do nas Janet. Przywitałyśmy się, dosiadła ogiera. Pokrótce wyjaśniłam jej zalecenia treningowe, wręczyłam krótkofalówkę i życzyłam powodzenia. Gdy dostałam wiadomość o torze dostępnym do rozgrzewki, pozwoliłam im jechać.
Janet nie pozwolił gniademu na więcej niż stęp, to też bardzo się ekscytował i emocjonował. Dziewczyna wprowadziła w życie moją metodę, prowadząc go na obszernym kole, które-gdy koń się nie uspokajał, powoli się zwężało. Znudzony kręceniem się w kółko odpuszczał, a wtedy go prostowała. Dzięki marnowaniu na to czasu przy okazji go powyginała w stępie, więc po przejściu do kłusa było jej łatwiej. Weszła w półsiad, trzymając go na wodzach i pozwalając na wolne tempo. Trochę go powyginała po swojemu- doszłam do takiego wniosku, obserwując pracę innych dżokejów. Oparłam się o zimną bandę, przygryzając wargę.
Po przebiegnięciu sporego dystansu robiąc wolty, wężyki i ćwiczenia mające na celu skupienie uwagi konia, na chwilę odsapnęli w stępie, jednak Gun był już cały mokry. Stwierdziłam to, patrząc przez małą lornetkę. Był tak zaaferowany tym, że był na torze, że nie miał zamiaru iść powoli. Napierał, buntował się, caplował. Znów zaczęło się robienie wolt i to bardzo mozolne i zabierające mnóstwo czasu. Patrząc na brak jakichkolwiek postępów z przejęciem patrzyłam na zegar, gdzie był odmierzany czas na nasz trening. Na szczęście Janet zachowywała zimną krew, ciągle wykonując z nim to samo, do czasu, aż minimalnie odpuszczał, za co go nagradzała jazdą prosto.
W końcu uspokoił się. Przyjęłam to z ulgą, patrząc na zegar. Nie miałyśmy czasu na przygotowanie go do startu czy na cokolwiek innego, więc po krótkiej wymianie zdań przez krótkofalówki, postanowiłyśmy jeszcze go pokłusować i popracować nad jego samokontrolą, żeby był bezpieczniejszym i bardziej zrównoważonym koniem.
Janet odwaliła kawał dobrej roboty, cały czas pilnując jego zgięcia i ani razu nie tracąc cierpliwości podczas jego kaprysów. Czasem miał momenty, gdy próbował galopować i raz nawet bardzo mocno machnął głową- bałam się, że wyrwał wodze- jednak Janet miała wszystko pod kontrolą. Aż dziwne, że taka drobna osóbka jest w stanie tak dobrze sobie radzić w siodle.
Gdy już był koniec treningu, zwolnili do stępa przy wyjeździe, gdzie wyjechali. Tam odebrałam konia, rozsiodłałam i zaprowadziłam ogiera do karuzeli, gdzie miał dawkę stępa na koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz